Andrzej Poczobut, ProwokaTOR 2011 [2011-12-17 11:43]

ProwokaTOR 2011 - Andrzej Poczobut - oprócz statuetki MediaTora zdobył w tym roku wiele innych nagród dziennikarskich (m.in Nagrodę im. Woyciechowskiego i nagrodę główną konkursu Grand Press). Jednak tylko my stateutkę wręczyliśmy panu Andrzejowi osobiście. Nie obyło się bez przygód - kaseta z nagraniem została zatrzymana przez białoruskich pograniczników. Zapraszamy do przeczytania reportażu, w którym nasz kolega Andrzej Brylak opisuje, jak dotrał ze stautetką do naszego laureata i obejrzenia rozmowy, którą mimo zatrzymania kasety - udało nam się zdobyć.

"ProwokaTOR w skarpecie"

Kilkanaście opon wiezionych przez zakonnice, wiele litrów oleju silnikowego, płynu do spryskiwaczy szyb, kilkanaście identycznych egzemplarzy mopów (z funkcją czyszczenia parą) wiezionych przez różne osoby i w końcu kurczak, martwy, wciskany przez właścicielkę kilku osobom, żeby schowały na chwilę, w końcu wylądował u dziewczyny wyposażonej w Kartę Polaka i olbrzymie torby. Jej uspokajający uśmiech, utwierdził mnie w przekonaniu, że w takim towarzystwie statuetka "Prowokator 2011" dla Andrzeja Poczobuta nie wzbudzi zainteresowania kontroli celnej. Miałem rację, po odczekaniu około półtorej godziny wśród bojowo nastawionych staruszek, udało mi się wydostać z dworca kolejowego w Grodnie. Pod dworcem czeka już na mnie Andrzej Poczobut.
- Przepraszam, że tak długo pan na mnie czekał, była straszna kolejka.
- Nic nie szkodzi. Białoruska rzeczywistość proszę pana.
Jest też z nami Sasza, pracownik telewizji Biełsat, który będzie filmował wywiad. Idziemy do siedziby Związku Polaków na Białorusi.
- Tu są wszystkie instytucje, których nie lubi władza - mówi Andrzej Poczobut, kiedy wchodzimy do budynku. Kilka chwil potem mimochodem wspomina, że prawdopodobnie słucha nas KGB. Okazuje się, że Sasza niestety nie może zgrać filmu z kasety na komputer i przesłać pliku do Polski. Na szczęście dziś wieczorem z Kijowa wraca Andriej, który takie możliwości posiada. Mam do niego zadzwonić jutro o siódmej.
 Po wywiadzie idziemy zakwaterować mnie do hotelu i na krótki spacer po nocnym Grodnie. Andrzej Poczobut to człowiek, który ma anegdotę na temat co drugiego budynku w centrum miasta:
- A to jest klasztor prawosławny. Matuszka organizuje tu takie staroruskie picia herbaty. Oczywiście zapraszani są tylko przedstawiciele establishmentu. Kiedyś podczas takiej właśnie staroruskiej ceremonii picia herbaty biznesmen z branży gastronomicznej skarży się  Matuszce:
- Wprowadzam na rynek nowe lody nie wiem jak je nazwać -  w tej chwili do salonu wbiega tłusty biały kot Matuszki, Puszak.
- Nazwijcie je tak jak mój kot. Puszak. (Musi pan wiedzieć, że Puszak, jest bardzo ważny dla Matuszki, jedna z zakonnic jest specjalnie oddelegowana do opieki nad nim), Jeśli lody będą nazywały się Puszak, to załatwiam oficjalne błogosławieństwo Cerkwi Prawosławnej, które będzie na etykiecie. Transakcja doszła do skutku. -  Moim zdaniem to nie jest dobra nazwa dla lodów… Puszak – mówi Poczobut. Dla mnie nazwa Puszak brzmi całkiem dobrze, ale wyczułem, że Matuszka nie jest specjalnie lubiana przez mojego rozmówcę. Zwiedzamy całe centrum Grodna, nasz spacer jest przerywany przez kolejny telefon zaniepokojonej żony Andrzeja Poczobuta. Czemu go nie ma jeszcze w domu? Kto pomoże posprzątać? - Mam teraz remont na głowie, a jutro rano muszę jechać do Mińska, zbierać materiał do artykułu. 
Wracam ulicą Sowiecką do hotelu, mijam ogromny pomnik Lenina, tablicę ku czci Dzierżyńskiego i pomnik Elizy Orzeszkowej.
Następnego dnia, dzięki pomocy recepcjonistki, odnajduję telekomunikację Białoruską. Muszę zadzwonić do Andrieja, a wszystkie pieniądze jakie miałem na koncie swojego aparatu wydałem na rozmowę z kolegą z zespołu Mediatorów. On dzwonił, ja tylko odebrałem. Na szczęście jest BielTelekom. Tam z kabiny po wybraniu jakiejś skomplikowanej kombinacji prefiksów, odsłuchaniu trzasków i pikań nawiązuję połączenie. Allo, Allo i nic. - Maladoj czalawiek, jak chcecie żeby was słyszeli to musicie nacisnąć taki guzik obok - woła do mnie uprzejma telefonistka zza swojego biurka.
Pół godziny później przyjeżdża Andirej, okazuje się, że mówi po polsku. Tylko, czemu przez telefon rozmawialiśmy po rosyjsku? W mieszkaniu u Andrieja spędzam ponad godzinę czekając, aż film załaduje się na serwer. Po wypiciu herbaty, zjedzeniu cukierków, omówieniu warunków pracy w Biełsacie, dla zabicia nudy zostało nam tylko oglądanie programu Mythbusters na Discovery. Co ciekawe, na Białorusi jest dubbing zamiast lektora. Mówią bardzo wyraźnie, dzięki temu dowiedziałem się z programu, że pistolet może urwać palec, a lód eksplodować. Ok, wiem, że film jest już w sieci. Zabieram ze sobą kasetę, w Krakowie proszono mnie żebym starał się przywieźć kasetę - lepsza jakość, łatwiej montować. Ściąganie pliku z Internetu jest planem B.
Idę na dworzec. Kontrola bagażu. 

– Alkohol, papierosy?
- Nic.
Kontrola paszportowa. Pogranicznik patrzy na mój paszport. Przychodzi kolejny, przychodzi naczelnik. - Pan pójdzie z nami.
- Co pan wiezie?
- Nic.
- Na pewno? Co pan ma w torbie? Ooo, książki. Co to za książki?
- To są książki z Polski, z biblioteki.
- Ooo, notes. Jakieś materiały pan wiezie? Nagrania?
- Nie.
- Proszę za mną.
Wchodzimy do gabinetu, tam przy pomocy wykrywacza metali naczelnik znajduje w mojej skarpetce kasetę z nagraniem. - Proszę siadać i czekać - mówi naczelnik. Po jakimś czasie przychodzi facet w skórzanej kurtce. Wymienia się uwagami w naczelnikiem i wychodzi. Inny pogranicznik zaczyna spisywać protokół. Okazało się, że problemem jest nie tylko moja kaseta, ale też notes. Na szczęście nie ma już w nim żadnej kartki na temat Andrzeja Poczobuta. Siedząca naprzeciwko mnie celniczka, co jakieś 20 minut pyta:
- A co tam nagrywaliście na tej kasecie?
- Takie tam - odpowiadam za każdym razem. Nie naciska.
Pogranicznik zaczyna liczyć kartki w moim notesie, po nim jeszcze raz liczy inna celniczka. Zaczynają spisywać protokół. Notes, ile ma stron? Kaseta, ile to jest warte? Gdzie pan studiuje? Gdzie pan mieszka? Przychodzi kolejny pogranicznik, dostaję karteczkę, którą wypełniałem na granicy z pieczątką "anulowano". Wraca naczelnik.
- Pan często jeździ na Białoruś?
- Jestem pierwszy raz.
- I jak się panu podoba?
- Stare miasto bardzo ładne.
- A ludzie jak żyją?
- Nie wiem, trudno powiedzieć. 
- A w porównaniu do Polski?
- Nie wiem.
Po trzech godzinach dostaję protokół. Podpisuję, że dobrze mnie traktowano, w pomieszczeniu gdzie mnie przesłuchiwano było światło, i że miałem przy sobie kasetę i notes.  Wszystko się zgadza. Na końcu pogranicznik prosi mnie, żebym dopisał, co dyktuje:
"Protokół nie przetłumaczono, ale wytłumaczono, pretensji nie mam. Andrzej Brylak 30.11.2011" Kolejna kopia i kolejna. Pogranicznik zapomniał długopisu, pożyczam mu. Przychodzi naczelnik. - Jest pan wolny. Widzi pan, pan był dla nas miły, to my też byliśmy.
Następny pociąg mam za kilka godzin. Po kolejnym spacerze wracam na dworzec, spotykam znajomego pogranicznika.
- Tym razem nic?
- Nic.
Ja jestem w pociągu do Polski, kaseta i notes na biurku naczelnika (powodzenia w odczytywaniu moich gryzmołów), a film jest właśnie ściągany z Internetu przez zespół MediaTorów.

Realizacja: Telewizja Biełsat
Montaż: Przystanek Student

fot. Studio Kulka

 

Ostatnie newsy: Wszystkie newsy